Po 11 latach od zdania matury, udało się, 19.01.2017 obronić tytuł magistra.
Godziny przed obroną były ciężkie, nerwy szargały dość mocno. W noc przed obroną obudziłam się o 4 rano...
Przed 9 przyjechał tato, ubrałam się i poszliśmy na Kampus. Jeszcze usiłowałam coś powtórzyć, ale była pustka w głowie...
Bałam się, choć może bardziej stresowałam.
Przed 10 weszłam, zaczęłam opowiadać o swojej pracy, ale szło jak po grudzie. Sters robił swoje.
Przyszła kolej na pytania - przewodnicząca w sumie pytała w czasie opowiadania o pracy, nie było tak źle, recenzentka myślałam, że będzie pytać do pracy a tu lipa pytała z wiedzy, na szczęście nie było to trudne pytanie. Promotorka trochę wymęczyła, ale dało się przeżyć.
Oczekiwanie na wynik, myślałam, że tam umrę, że ta chwila trwa wieczność. Zaczełam różaniec odmawiać, po chwili mnie zawołały.
Z uśmiechem na twarzy oznajmiły, że się udało, że za obronę (w sensie egzamin) mam 4,5 a na dyplomie będzie 4, bo średnia ze studiów była taka sobie (i tak lepsza niż na licencjacie). Gratulacje, kwiaty i pewnego rodzaju ulga.
Dzwoniąc po rodzinie i znajomych z informacją, że się udało się pewien osobnik odbierając telefon jeszcze nie zdążyłam mu powiedzieć już mi gratulował, że wiedział, że tak będzie, że ja zdolna jestem.
Na koniec kalsyka czyli zdjęcie pod królami :)
Teraz czas na szukanie pracy i układanie życia osobistego. Niektórzy znajomi podpuszczają mnie żebym szła na doktorat, co do tego mam bardzo mieszkane uczucia. Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Nie mówię nie i nie mówię tak. Kiedyś o tym myślałam, ale nie wiem czy teraz tego tak bardzo pragnę.
Komentarze
Prześlij komentarz